wtorek, 26 maja 2015

Przerwa na kawę

        Tym, co ostatnimi czasy najbardziej definiuje mnie jako osobę, jest zdecydowanie macierzyństwo. To moim dzieciom poświęcam obecnie najwięcej uwagi, pracy, myśli i skupienia. To one rządzą moim - naszym planem dnia: opóźniają wyjścia, brudzą się wtedy, gdy się nie spodziewam, śpią dłużej niż myślałam albo - ku mojemu zaskoczeniu - wcale nie idą spać. Rozczulają jakimś pociesznym gestem czy trudnym słowem wypowiedzianym z poważną miną i przekręconym po dziecinnemu. Mogłabym długo wymieniać i opisywać. Lecz tak naprawdę trudno to wszystko ogarnąć słowami, bo bycie matką jest nieporównywalne z niczym innym. Przyznaję szczerze: nie myślałam, nie byłam sobie w stanie wyobrazić, jak ta rzeczywistość będzie wyglądała. I kiedy już się w niej znalazłam, nadal niejednokrotnie czuję się zaskoczona.
        Przede wszystkim moje dzieci są wspaniałe i kocham je niezmiernie. I lubię spędzać z nimi czas. Jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby rady robić tego przez cały boży dzień, 7 dni w tygodniu. Odpoczynek i odskocznia są niezbędne. Na mnie osobiście bardzo korzystnie (resetująco) działa prowadzenie bloga. Zresztą pisałam o tym w styczniowym poście. Oprócz tego uwielbiam wyskoczyć na kawę, najlepiej blisko i najchętniej z koleżanką. (Te, które mają dzieci są świetne, bo wysłuchają i powiedzą, że mnie rozumieją i mają tak samo. Te bezdzietne natomiast przenoszą mnie swoimi opowieściami w inny świat i to też ma na mnie zbawienny wpływ.)
        Zdjęcia, które zamieszczam poniżej, robiłyśmy z Agnieszką w Caffe przy ulicy. Miejsce to odkryłam całkiem niedawno dzięki mojemu mężowi. Byłam tam na razie tylko raz, ale przypadło mi do gustu i z czystym sumieniem mogę je polecić (nie tylko matkom potrzebującym oddechu). Po pierwsze dlatego, że jest na osiedlu i nie muszę przebijać się przez zatłoczone centrum, żeby się tam dostać (z mojego domu 10 minut pieszo). Poza tym mają tam spory wybór różnych fajnych napojów i przekąsek; mnie osobiście bardzo smakowała kawa (na zdjęciach karmelowa z Oreo). I po trzecie: atmosfera. Dużo światła, prosty, nie przytłaczający wystrój - idealny nie tylko do pogaduszek z koleżanką, ale też do czytania, pracy przy laptopie i szkicowniku. Oby było więcej takich przyjemnych miejsc na osiedlu. I chwil, w których ktoś zajmuje się moimi dziećmi, a ja sobą :)










 fotografowała i inspirowała Agnieszka Gwozdowska

niedziela, 17 maja 2015

Przedłużanie życia staremu ubraniu

Moja kurtka z eko skóry trochę się wysłużyła. Przy samej stójce tworzywo zaczęło się rozwarstwiać, co widać lepiej na zdjęciu poniżej.

Zapewne najłatwiej byłoby takie ubranie wyrzucić... ale po co, jeśli można spróbować je uratować?

Pomysłów na przeróbki miałam kilka. Chciałam na przykład odpruć rękawy i doszyć je do tej kurtki, ale zdałam sobie sprawę, że przecież podkrój pachy nie będzie się zgadzał. Wybór padł na cekinowe warkoczyki, które dostałam od mamy. (Takie cudeńka biorą się ze starych ubrań przynoszonych mojej mamie przez klientki: 'Usunie mi pani te ramiączka? I ozdoby z dekoltu? W ogóle mi się nie podobają, dziwnie się z nimi czuję.')

Przykładanie warkocza do stójki, sprawdzanie długości.

Końcówki trzeba było zabezpieczyć przed rozplataniem i pruciem.

Potem przyszyć je maszyną do szycia.

I gotowe!

Cały przód kurtki można obejrzeć tu.

piątek, 1 maja 2015

Jeansowo, koszulowo











fotografowała Agnieszka Gwozdowska
photoshopowałam częściowo ja, częściowo Agnieszka

        Małe dzieci są szczere i mówią, co myślą. Kiedy kupiłam tę koszulę w groszki i wyjęłam w domu z torby, żeby pokazać Lidce, usłyszałam:
- Piżama!
- Nie kochanie... to nie piżama, to taka koszula z wzorem jak piżama.

        Ta zabawna sytuacja skłoniła mnie do zastanowienia się nad tym, na ile ubieram się tylko dla siebie i po to, żeby mnie się podobało, a na ile po to, żeby podobać się innym. Bo przecież koszula faktycznie jest piżamowa i powiedziały mi to też otwarcie moje siostry. I że nie nosiłyby takiej. Otóż dla mnie właściwie nie ma to znaczenia. W takim sensie, że ubranie nie przestaje mi się podobać, kiedy ktoś je skrytykuje. (Osobiście lubię groszki, większe czy mniejsze i lubię też piżamowe wzory niekoniecznie tylko na piżamie.) Gdy sięgam pamięcią wstecz, wydaje mi się, że kiedyś się trochę przejmowałam. Chyba najbardziej w wieku pryszczatym, kiedy to robi się mnóstwo dziwnych (głupich?) rzeczy, a potem po latach wspomina się je z pobłażliwym uśmiechem. Może też po prostu kiedyś nie byłam przekonana do swoich ubraniowych wyborów i łatwo było zachwiać moje poczucie dobrego wyglądu. Inna sprawa, że generalnie uwielbiam gadać o garderobie. Czy się ją krytykuje czy nie. Niech tylko ktoś zacznie, a popłyniemy! I całe szczęście obecnie moja przyjemność wymiany opinii nie jest przyćmiona niepewnością i obawą, że może coś źle dopasowałam i się wygłupiłam. Chyba sam upływ czasu sprawił, że dojrzałam do nie zadręczania się.