środa, 26 sierpnia 2015

Warto być mamą


     
        Jak wielu z Was zapewne wie, jestem mamą dwójki dzieci (starsze ma prawie 2 i pół roku, młodsze prawie rok). I jako mama spotykam się niejednokrotnie z jakimś ogólnym współczuciem społeczeństwa, a nawet użalaniem się nad moim marnym losem. Wciąż docierają do mnie głosy typu "pani, to się napracuje przy takiej dwójce..." albo "jest co robić, prawda?". Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nudzę lub na przykład, że nie jest mi trudno. Współczujący mi ludzie mają odrobinę racji. Całą sobą jednak sprzeciwiam się ogólnemu biadoleniu nad losem matek, a przede wszystkim wysyłaniu negatywnych przekazów i czarnowidztwu.
        Macierzyństwo jest rzeczywistością ogromnie bogatą w najróżniejsze doświadczenia i czymś, co na pewno warto przeżyć. Koniecznie chcę zaznaczyć, że w tym całym układzie, ja - jako matka - nie tylko bezustannie z siebie daję, ale też bardzo dużo otrzymuję. Konkretnych rzeczy.


Po pierwsze: stworzyłam (stworzyliśmy) rodzinę.
        Sprowadzenie na świat dwójki szkrabów sprawiło, że staliśmy się czteroosobową drużyną, w której zawsze będziemy mogli na siebie liczyć. Jeśli z głową zadbamy o nasze relacje. Żadne przyjaźnie nie są w stanie tego zastąpić. Rodzina to coś, w co warto inwestować, gdyż nie ma na tym świecie bardziej intratnej "inwestycji".
     

Po drugie: czuję się (i jestem) potrzebna.
        Świat moich dzieci nie jest jeszcze bardzo złożony, a sporą jego część zajmuje moja osoba. Prawdopodobnie nasze maluchy w ogóle nie wyobrażają sobie sytuacji, w której mogłoby zabraknąć mamy. Są przywiązane i tęskniące. To mnie w wielu sytuacjach napędza i dodaje wiary w siebie. To, z jaką błogością usypiają w moich ramionach i jak się cieszą, kiedy skądś wracam.



Po trzecie: powstrzymuję się od robienia głupich rzeczy.
        A przynajmniej staram się. Dzieci są dla mnie jak lustro, w którym z lekkim opóźnieniem odbija się moje zachowanie. Ilekroć się zdenerwuję i chcę powiedzieć do córki coś chamskiego lub w złym tonie, pojawia się w mojej głowie pytanie: 'czy chcesz usłyszeć kiedyś te same słowa skierowane w twoją stronę?'. Bycie rodzicem to dawanie przykładu właściwie na każdym kroku. Nie może więc być mowy o przechodzeniu przez ulicę na czerwonym świetle, wyrzucaniu papierków na trawnik i tym podobnych rzeczach.



Po czwarte: nie marnuję czasu.
        Mam go tak dramatycznie mało, że już nie trzeba ściągać mnie wołami z łóżka, nie potrzebuję motywować się do pracy, układać planu dnia, robić listy rzeczy priorytetowych. Wszystko, co ważne po prostu jest robione. I w ten cały napięty grafik wciskam też produktywne lenistwo i rozrywki, bo to też są rzeczy ważne, a bez nich chyba bym zwariowała.



Po piąte: zwiększyłam swoją wydajność.
        Moi bezdzietni znajomi po długim wspólnym spacerze ucinają sobie popołudniową drzemkę lub przynajmniej sygnalizują, że takowej by potrzebowali. Ja na tym etapie mam jeszcze spore zapasy energii do wykorzystania i robię rzeczy jedna po drugiej. Prawda jest taka, że trochę nie mam wyjścia i wiem, że mogę się wyczerpać najwcześniej o 21:00.



Po szóste: czuję się dumna.
        Moje dzieci są tak kochane i fajne, że najchętniej pokazałabym je całemu światu.

fotografowała i photoshopowała Agnieszka Gwozdowska

czwartek, 13 sierpnia 2015

Sukienka - wycinanka


Realny przebieg cięć pokazany upięciem sznurka na manekinie (do sukienki powyżej).

Realny przebieg cięć pokazany upięciem sznurka na manekinie (do sukienki poniżej).
      
        Oto dwie propozycje sukienki z odważnymi wycięciami, które są zabudowane jedynie cieniutkim tiulem lub szyfonem. Nie bardzo komercyjne, gdyż niewiele kobiet zdecydowałoby się na taki krój. Jestem właśnie w trakcie tworzenia szablonu do tego typu kreacji - jednak jeszcze bardziej "pociętej" i skomplikowanej.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Biała koszula







fotografowała Agnieszka Gwozdowska
photoshopowała Agnieszka (i trochę ja)

        Dziś połączenie bieli i szarości, z dodatkiem łososiowego różu i pastelowej mięty. Kolorystycznie zestaw ten bardzo mi odpowiada, a nawet mogłabym rzec, że leży gdzieś u podstaw moich upodobań barwnych.
        Biała koszula, którą widzicie, jest moją jedyną klasyczną białą koszulą. Kupiłam ją chyba tylko dlatego, że podobno warto taką mieć (pomyślałam wtedy: 'na pewno się przyda'). Okej, wizualnie też mi się podoba i jest wygodna. Zakładam ją jednak rzadko, bo nie mogę się oderwać od skojarzenia, że w białej koszuli jest sztywno i niewygodnie. Serio, kiedy zaglądam do szafy, by coś wybrać - ona zwykle odpada na wstępie. Uprzedzenia te wzięły się chyba z czasów, kiedy byłam małą dziewczynką i przeżywałam katorgę niedzielnej elegancji. Pamiętam, że nienawidziłam tych gryzących i wiszących w kroku rajstop, aksamitnych sweterków i białych kołnierzyków. Było mi tak niewygodnie, że myśl o tym powracała do mnie regularnie przez cały dzień. A mama konsekwentnie co niedzielę ubierała nas w te piękne, acz mało przyjazne ubranka. Niczego jednak nie mam jej za złe. Były to czasy, kiedy jeszcze prawie nic nie było w sklepach i ludzie ubierali się po prostu w to, co mieli. Ja sama z resztą chyba nie dawałam jakichś specjalnie wyraźnych sygnałów, że ubrania mi przeszkadzają. Może czułam, że w niedzielę tak musi być i tyle.
        Obecnie, sama będąc mamą, dziwię się córce, gdy stajemy razem przed szafą i ona sama wyrywa się z prośbą o rajstopy i sukienkę. Może jej jest w tym wygodnie... A może ma tak silną potrzebę bycia damą?