czwartek, 30 października 2014

Białe sz(/m)aleństwo






Postanowiłam uszyć mojemu synkowi zimowy kombinezon. Pomysł wariacki; zważywszy na to ile jest pracy na co dzień przy dwójce malutkich dzieci. I wariacki także dlatego, że wykonanie wszelkich zimowych okryć wymaga więcej czasu niż przeciętne szycie. Stąd też moje tempo było wariackie, zwłaszcza na początku przy tworzeniu wykroju i wycinaniu elementów. Później, siedząc już przy maszynie i zszywając części, nieco zwolniłam, bo pogoda była tak cudowna, że zimowy kombinezon na razie do niczego by się nie przydał.
W końcu jednak powstał. Cały biały, prosty, bez zbędnych ozdób. Świetny dla chłopca, jak i dla dziewczynki. I tani, bo wszystkie materiały miałam w domu ('obie szafy pozawalane jakimiś szmatkami, a ty mówisz, że brakuje ci miejsca?'- kochany mąż zawsze wie, jak wesprzeć domowe rękodzielnictwo). Nawet guziki się znalazły w jednym z pudełek.
Miałam już okazję kilka razy przetestować moje dzieło i niestety będę musiała je trochę poszerzyć w okolicach karku. Stylówa może sobie być nawet bezbłędna, ale jeśli coś jest za wąskie, to nie ma sensu się tak męczyć z zakładaniem. Zwłaszcza, że synek nie współpracuje przy ubieraniu: w najlepszym wypadku bezwładnie śpi, lecz zwykle krzyczy i wymachuje rączkami.

czwartek, 16 października 2014

Bez lansu, a z odrobiną dystansu



Dzisiejsze zdjęcia zrobiłam w typowo bałuckim otoczeniu. Wysprejowanych pustostanów z zamurowanymi oknami jest u nas całe mnóstwo. Mogłam oczywiście poszukać sobie "lepszego" tła, ale takie jest bliższe prawdzie, bardziej łódzkie. I ma swój urok, który z resztą nie każdy musi doceniać.
Mogłam też nie wstawiać tu zdjęć, na których - mimo grubych warstw ubrań - widać jak wystaje mi mój zwiotczały poporodowy brzuch. Nie tak lansują się blogerki.
Po urodzeniu pierwszego dziecka było mi trochę żal, że nie wyglądam już tak jak kiedyś, że mam rozstępy, zmarszczki i bliznę. (Wiem, że nie jestem zaniedbaną roztytą dziewczyną, ale - powtarzam z naciskiem - naprawdę nie wyglądam już tak jak kiedyś.) Po drugim porodzie odpuściłam. Autentyczna radość z bycia mamą smakuje nieporównanie lepiej niż żałowanie czasów, które minęły.

kurtka - odzież używana (Tiffany Tomato)
spodnie - odzież używana (Marks & Spencer)
sweter - odzież używana (Marks & Spencer)
buty - Centro
komin - DIY

czwartek, 9 października 2014

Mówią o nim 'Wyrywny'


 

Od dwóch tygodni jest z nami Oskar. Urodził się 23. września, napędzając nam wszystkim stracha. Mój wyznaczony na USG termin porodu jeszcze nie nadszedł (miał to być 3. dzień listopada), ale synek chyba wiedział lepiej, kiedy i na co jest właściwy czas. W pośpiechu podawano mi sterydy na przyspieszenie rozwoju płuc maluszka i hamowano poród do czasu aż ryzyko niemożności samodzielnego oddychania zmaleje. Brzmi strasznie, ale skończyło się naprawdę dobrze. Oskar dostał 10 punktów w skali apgar i ostatecznie spędziliśmy w szpitalu tylko tydzień.
Ciąża minęła mi jak mgnienie oka. Kiedy patrzę na zdjęcia z mojego ostatniego wpisu, nie mogę się nadziwić jak mały miałam brzuch pod koniec. Nie zdążyłam się nawet porządnie nasapać przy wchodzeniu po schodach i nakląć przy zakładaniu butów. Dni prawdziwego wieloryba zupełnie mnie ominęły. Ale przez pierwsze dni po porodzie patrzyłam na wychudzonego synka z żalem i myślą, że przecież mógłby sobie jeszcze spokojnie siedzieć u mnie pod sercem, nabierać masy i łykać ze smakiem słodkie wody płodowe.