czwartek, 26 marca 2015

Klasyczne jeansy








fotografowała Agnieszka Gwozdowska

        Z moich 'tyle o ile' obserwacji wynika, że w niektórych środowiskach zapanowała mała moda na mom jeans. Ja sama bym się raczej na takie nie zdecydowała, bo są trudnym ubraniem. Mogą optycznie zniekształcić sylwetkę, dodać parę kilogramów, a poza tym są robione z bardzo grubej tkaniny. Jednak sympatia do dość grubego dżinsu ("porządnego" - jakby to nasze matki ujęły) gdzieś tam we mnie jest, dlatego wyjęłam z szafy stare dzwony i zwęziłam nogawki. Zwęziłam na tyle, by krew pod kolanami nadal płynęła, gdy siadam czy kucam. Miło znów powitać w swojej garderobie jakiś klasyczny model.

środa, 11 marca 2015

Zdrowie i uroda



        Oto kilka zdjęć z sesji, która powstała z inicjatywy Agnieszki (koleżanki, która obecnie robi mi zdjęcia i postprodukcję, a także zachęca, inspiruje i pomaga). Sama z siebie prawie nigdy się tak mocno nie maluję; dlatego, gdy zobaczyłam się w lustrze, poczułam się trochę tak, jakby pomalowano mnie do wystąpienia w teatrze. W ogóle objętość mojej kosmetyczki nie jest zbyt duża, nawet jeśli dorzucić do niej wszystko, czego potrzebuję pod prysznic.
        Całe to wydarzenie - propozycja makijażu, dobieranie kolorów, pozowanie do zdjęć i ocenianie efektów - skłoniło mnie do przemyślenia sobie po raz kolejny kwestii mojej dbałości o własne ciało. Wydaje mi się, że wiele z tego, co dla niego robię, jest właściwie w porządku, bez przesadzania w żadną stronę...
        Po pierwsze: nie jem świństw. Omijam szerokim łukiem miejsca, gdzie je się paskudne hamburgery i rzeczy smażone na głębokim (i starym) tłuszczu. Jeśli obiad na mieście, to chętnie Green Way. Nie kupuję żelków, słodkich pianek, gazowanych napojów. Dzień bez owoców i warzyw? Raczej sobie nie wyobrażam. I zdecydowanie bardziej wolę np. jogurt naturalny z dodanymi własnoręcznie pysznościami niż jakiś smakowy barwiony, nawet jeśli ma wielkie kawałki owoców w środku. Przy tym wszystkim oczywiście nie sądzę, by moja dieta była idealna: niestety pochłaniam sporo słodyczy, czasem zrobię jakieś smażone kotlety czy poczęstuję się krakersem (lub innymi pustymi kaloriami). Mam jednak nadzieję, że mój żołądek nie cierpi jakoś wybitnie z powodu tych małych grzeszków.
        Po drugie: dużo się ruszam. Z konieczności, ale to też się przecież liczy. Moje zajmowanie się malutkimi dziećmi i domem wymusza na mnie ciągłe stanie, chodzenie, schylanie się, noszenie. Właściwie spalam chyba wszystko, co zjem, a może nawet więcej.
        Po trzecie: nie jestem uzależniona. Czyli najprościej mówiąc nie chlam, nie jaram i nie ćpam. Heheh, żartuję. Chodzi mi o uzależnienie od kosmetyków i tych wszystkich urodowych zabiegów. Gdy wyruszam w miasto nie muszę mieć zrobionych paznokci, pomalowanych rzęs i nienagannej fryzury. I czuję się z tym dobrze. Kiedy spędzam noc poza domem i zapomnę spakować kosmetyczki, nie rozpaczam, nie wracam się po nią, nie lecę do nocnego Rossmanna, by uzupełnić braki. Wiem, że urodzie można i warto pomagać, ale bez sensu jest robić to za wszelką cenę.
        Po czwarte: myślę pozytywnie. I wbrew pozorom nie ma to dla mnie jedynie wymiaru duchowego, lecz wpływa także na moje ciało. Skupianie się na tym, co w życiu dobre i udane pomaga mi odegnać wiele stresów. W konsekwencji znikają różne fizyczne dolegliwości takie jak bóle głowy albo pleców czy ogólne uczucie napięcia.




makijaż, zdjęcia i postprodukcja: Agnieszka Gwozdowska

bluzka - odzież używana (Louche)
kolczyki - Agnieszki