Mam bardzo nieokreślony (albo raczej złożony) stosunek do koloru czerwonego. Po pierwsze kojarzy mi się nieodmiennie ze Świętami Bożego Narodzenia: czerwone bombki, wstążki na prezentach, czerwone owoce ostrokrzewu. Czerwień to coś uroczystego, odświętnego. To kolor płomienny i żywy, kolor szat króla, symbol miłości, a w ikonografii chrześcijańskiej także męczeństwa.
Przypomina mi też stare dobre czasy, kiedy chodziłam do liceum i mieszkałam w bursie. Miałam szaloną (kochaną!) współlokatorkę, która uwielbiała czerwony i miała sto rzeczy, które to potwierdzały: zimową kurtkę, buty, pudełko na biżuterię, całe stosy czerwonych kartek pozatykanych we wszystkie zakamarki… Ostatnio przysłała mi swoje zdjęcie – i co na sobie miała? Oczywiście czerwoną sukienkę.
Są przypadki, kiedy czerwony drażni moje oko: zawsze, gdy pojawia się w ubiorze sportowym. Jest absolutnie nie z tej bajki. W przeciwieństwie do bieli, zieleni, błękitu czy szarości. Czerwień jest po prostu anty sportowa.
Przyznam, że ostatnio niechętnie noszę się na czerwono. Dlatego prawie już nie zakładam mojego jesiennego płaszcza sprzed dwóch lat i sukienki w czerwone paski. Tunika, którą mam dziś na sobie, jest wyjątkiem. Kupiłam ją w taniej odzieży za piątaka; była w stanie „rozwalonym”, ale czule się nią zajęłam. Nosi się naprawdę dobrze.
![]() |
kurtka - sesond hand (Next), tunika - second hand (Richards), spodnie - second hand (Only), pasek - second hand (Fresh Spirit), buty - Street, kolczyki - prezent |